sobota, 12 stycznia 2013

Ostatni chill przed egzaminami!

Hello!
Jak tam Wasze śnieżne szaleństwa w tym sezonie? Jakie zimowe sporty uwielbiacie? Ja właśnie wróciłam z Krynicy Zdroju, gdzie aktywnie spędzałam całe dnie na stoku, szusując na nartach! Wyjazd zafundował mi ojciec w ramach prezentu gwiazdkowego i nie do końca byłam do tego przekonana, ponieważ prognozy pogody nie były zbyt korzystne dla narciarzy, a ja tylko w tym celu miałam ochotę tam jechać. Jednak zostałam mile zaskoczona, bo Krynica przywitała nas pięknym białym puchem! Całe cztery dni śnieżnego szaleństwa, doładowały mnie milionem endorfin, ale także przyczepiło się do mnie jakieś niefajne przeziębienie.
Zapewne wiele z Was będzie się zastanawiać dlaczego Krynica, przecież to miasto dla emerytów, typowo uzdrowiskowe i daleko… Ale ja powiem Wam szczerze, że znam Krynice bardzo dobrze, bo jeżdżę tam od dziecka i mam spory sentyment do tego miejsca stąd też uwielbiam tam przebywać. Jednym z plusów tego miejsca jest to, że własnie dlatego, że to miejsce dla „dziadków”, można odciąć się od wszystkiego, nie myśleć o niczym i po prostu się relaksować. A jak już wspomniałam o relaksie, to fajnie jest wyrwać się w środku roku akademickiego na tydzień pozostawiając codzienne obowiązki w domu, ale niestety teraz trzeba ostro wbić się w rzeczywistość, skupić na uczelni, bo sesja za pasem i najwyższa pora ostro rozpocząć pisanie pracy licencjackiej, czego już bardzo się obawiam.
Wracając do nart, to jak zwykle warunki były świetne na Jaworzynie, gdzie pierwszego dnia przywitała nas temperatura na szczycie o wartości -9 stopni. Ja śmigałam trasą nr I na sam dół i parę razy zjechałam trasą nr II. Trzy trasy były nieczynne zupełnie. Ale muszę powiedzieć, że trzeciego dnia Jaworzyna mnie zawiodła, trasy były w ogóle nie ratrakowane, jak nie zaspy, to goły lód, więc więcej się umęczyłam niż to było warte, jednak w ostatni dzień naszego szusowania przenieśliśmy się do Muszyny na Wierchomle, gdzie odbiliśmy sobie „męczarnie”, która była dzień przed na Jaworzynie.
Jeśli chodzi o jedzenie, to przyznam szczerze, że nie liczyłam kalorii, bo spalałam ich tysiące na stoku :) Mieszkaliśmy w Hotelu Rapsodia, gdzie mieliśmy wykupione śniadania o 8 (szwedzki stół) i obiadokolacje o 18 ( dwa dania + deser). W przerwie na stoku głównie jadłam jakieś naleśniki z owocami, albo pierogi, żeby mnie zapchały na długo i oczywiście podczas całego pobytu wypite litry grzanego wina, które kocham! Szczerze mówiąc, bałam się dzisiaj wejść na wadze, bo tygodniowej „rozpuście”, ale jest w porządku, waga ani drgnęła :)
Wstawiam dla Was parę fotek:




Kurtka- O'Neill
Spodnie- no name
Czapka- H&M
Rękawice- Campus
Gogle- Blizzard
Plecak- Campus
Sprzęt- wypożyczalnia

Podsumowując, taki wypad był mi bardzo potrzebny i to chyba był jeden z najlepszych prezentów gwiazdkowych od lat! Obiecałam sobie, że muszę przynajmniej raz w sezonie zimowym wyjeżdżać poszaleć na stoku, ale podczas kolejnego wypadu zakładam deskę! Muszę wypróbować w końcu to szaleństwo! I mam nadzieje, że Justyna będzie mi towarzyszyć (OBIECAŁAŚ!).

Ja teraz wracam do rzeczywistości, czyli nauki i licencjatu… Trzymajcie kciuki! A Wam życzę pięknych ocen i zero drugich terminów w nadchodzącej sesji! Oraz udanych i szalonych ferii!

Buziaki! :*

Karola.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz